„Igrzyska Śmierci : Kosogłos. Część 1” – recenzja

Wyczekiwana przez rzeszę fanów ekranizacja kolejnej części powieści Suzanne Collins pt. „Igrzyska Śmierci” swoją premierę w Polsce miała 21 listopada tego roku. Chociaż jest to obraz emocjonalnie wyczerpujący, to obejrzenie kontynuacji historii Katniss Everdeen z Dystryktu 12 nie jest stratą czasu.
Komuś, kto przeczytał książki napisane przez Collins, trudno jest powiedzieć, że po zakończeniu drugiej części „Igrzysk Śmierci” nie wiedział dokąd zmierza ta historia i co będzie się działo dalej, ale szczerze mówiąc, nawet z tą wiedzą, film sprawił, że trudno było mi utrzymać emocje na wodzy.
Pierwsza część „Kosogłosa” znacznie różni się od poprzednich, mimo że nie brakuje w niej brawurowych akcji w wykonaniu Katniss, granej przez Jennifer Lawrence , film przez większość czasu skupia się na interakcjach pomiędzy bohaterami, ich emocjach i skutkach wcześniejszych działań głównej bohaterki. Peeta, Johanna i Annie, będący więźniami Kapitolu, zniszczenie Dystryktu 12 i śmierć tysięcy ludzi, powstania wybuchające w całym Panem, ojczyźnie Katniss, wszystko to jest czymś, co ją niszczy i jednocześnie motywuje. Zmagając się z poczuciem winy, Katniss, by ratować swoich bliskich, postanawia stanąć na czele rebelii; zostać symbolem nadziei na lepsze „jutro” dla walczących z uciskiem Kapitolu Dystryktów.
„Kosogłos. Część 1” to pełen emocji, nietuzinkowy i trzymający w napięciu film, definitywnie warty poświęcenia dwóch godzin na obejrzenie go, szczególnie dla tych, którzy już od 2012 roku z zapartym tchem obserwują rozwój wydarzeń.
Po emocjonalnym cliffhangerze, jakim zakończyła się ta część „Igrzysk Śmierci”, pozostaje tylko powiedzieć – szkoda, że musimy czekać aż do listopada przyszłego roku na kolejną część tej powieści.